niedziela, 13 kwietnia 2014

Salmopol – Barania Góra 2009


Wybraliśmy się z założeniem, że idziemy z Białego Krzyża w kierunku Baraniej Góry. Niekoniecznie musimy dojść, ale spróbujemy. Szliśmy dość wolno, tu i ówdzie zajadając jagody. Jakiś starszy pan przystanął z nami na chwilę i wydawał się zdziwiony celem naszej wędrówki. Słusznie powątpiewał, bo nie szliśmy co prawda na koniec świata, ale przecież spory kawał drogi był jeszcze przed nami.
Opisał nam szczegółowo fragment szlaku, zniszczony niedawnymi wichurami. Później okazało się, że wiatr dokończył tylko to, co już od wielu lat gnębi Beskidy. W drodze mijało nas zaledwie parę osób. Akurat to nas cieszyło, nie lubimy tłumów. Wszędzie wycinki i wiatrołomy. Część zwalonych pni już odsunięto, wcześniej podobno przejście nie było możliwe. W niektórych miejscach czuliśmy się jak na cmentarzysku drzew. Aż cierpła skóra, gdy szliśmy pomiędzy suchymi kikutami. Tylko wiatr tu wpadał i straszył ptaki. Gdzie indziej stok zasłany był powalonymi pniami. Leżały równo obok siebie, jakby ktoś rozrzucił bierki. Zapatrzeni w zwalone kłody dość szybko weszliśmy na górę stromą, wąską ścieżką. Sądziliśmy, że jesteśmy u celu. Niestety, ścieżka zakręciła i trzeba było iść dalej. Jakiś mężczyzna idący przed nami opowiadał towarzyszowi, że przed rokiem rosły tu drzewa. Rozglądamy się – wokół nic nie ma, jedynie karczowisko. Jeszcze trochę potu i nareszcie wchodzimy na niewielką polankę - szczyt Baraniej Góry. Na ławeczkach sporo ludzi, do tego grupa rowerzystów, tłok niemalże. Już po ciemku schodziliśmy do Białego Krzyża. Wycieczka bardzo nam się podobała, widokowo była to naprawdę atrakcyjna trasa. Może kiedyś przejdziemy ją ponownie, tym razem od samego Skrzycznego.












































































































































































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz