Data wędrówki: 23 maja
Nareszcie ruszamy w góry, dotąd zawsze coś wypadało. Na Białym Krzyżu jakiś pan opowiadał dwóm turystkom skąd nazwa tego miejsca. Według jego słów na początku XVIII wieku postawiono tu brzozowy krzyż. Brzoza korę miała białą, stąd nazwa. Mężczyzna pokazywał, że tam, gdzie stoi krzyż, historycznie była Małopolska, dwa metry w przeciwną stronę - to Śląsk Cieszyński. Przy krzyżu jest Szczyrk, kilka kroków w stronę trawersu Malinowa zaczyna się Wisła.
Pan wypytał dokąd zmierzamy - panie szły na Skrzyczne, my na Baranią Górę. Życzył nam dobrej drogi, naszą trasę określił jako piękną i stwierdził, iż wymaga trzech godzin, by dotrzeć do celu. Wiedzieliśmy, że potrwa to dłużej, na robieniu zdjęć trochę nam przecież zejdzie.
Za krzyżem czerwony szlak prowadzi na Malinów. U góry wiało, przestały nas dziwić spotykane co krok wiatrołomy. Połamane leżały nawet szlakowskazy. Stare, spróchniałe nie wytrzymały naporu wiatru. Po zejściu z Malinowa jesteśmy trochę zdezorientowani, już myśleliśmy, że zgubiliśmy szlak. Na szczęście wszystko było w porządku, musieliśmy tylko podejść pod Malinowską Skałę. Następnie za niebieskim szlakiem odbiliśmy w prawo. Zeszliśmy do siodła pod Zielonym Kopcem. Zwracamy uwagę na wyrosłe już trochę świerczki, mają gdzieś po 1,5-2 metry wysokości. Za chwilę szlak będzie prowadził pośród drzew, z pewnością ograniczą widoczność. Dziwią nas te świerki, podobno to one były przyczyną inwazji szkodników w beskidzkich lasach. Choć rosły tu zawsze, to nigdy nie dominowały. Dopiero, gdy zaczęto je sadzić w ilościach ogromnych, zaczęły się problemy. Zobaczymy, co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat. W każdym razie góry wyglądały nieco lepiej niż kilka lat temu. Kolejne wzniesienia przed nami, zbliżamy się do tablicy informującej, że jesteśmy na terenie rezerwatu przyrody. Nagle znikąd pojawił się duży, rudy pies. Bardzo się przestraszyłam. Pies na moment przystanął, pewnie też się nas nie spodziewał, i pobiegł w przeciwną stronę. Co on tam robił, wysoko w górach? Nie miał obroży ani kagańca. Jeśli był zdziczały, mógł stanowić realne zagrożenie. Szlak był wypłukany przez wodę, podczas deszczu musiały się tędy przelewać prawdziwe, rwące rzeki. Woda niosła różny materiał – wielkie kamienie, drobne kamyczki, piasek, korzenie pozostałe po wyrębie, kłody drzew. Wokół nic nie jest uprzątnięte. Gdzieniegdzie da się obejść przeszkody, w innych miejscach trzeba było użyć sposobu. Ważne, że się udało i już bez przeszkód dotarliśmy na szczyt. Na wieży grupa młodzieży urządziła sobie punkt wypoczynkowy. Nie spieszyło się im, więc odczekaliśmy trochę, w końcu i my weszliśmy na górę. Młodzież wkrótce powędrowała dalej. Jeśli poszli niebieskim szlakiem, to spotkała ich niemiła niespodzianka. My też nie przeczytaliśmy informacji o zamknięciu tego szlaku z powodu robót leśnych, prowadzonych w okolicach Kaskad Rodła. Przejście podobno jest możliwe, ale na własne ryzyko. Jeśli wiosną nadal będą tam trudne warunki, to zapowiadane są alternatywne rozwiązania, obejścia w innych miejscach. Na wskazanym odcinku zazwyczaj jest mokro, po deszczach idzie się wręcz w błocie. Nie ma chyba sensu pchać się w jeszcze większe bagno.
Nareszcie ruszamy w góry, dotąd zawsze coś wypadało. Na Białym Krzyżu jakiś pan opowiadał dwóm turystkom skąd nazwa tego miejsca. Według jego słów na początku XVIII wieku postawiono tu brzozowy krzyż. Brzoza korę miała białą, stąd nazwa. Mężczyzna pokazywał, że tam, gdzie stoi krzyż, historycznie była Małopolska, dwa metry w przeciwną stronę - to Śląsk Cieszyński. Przy krzyżu jest Szczyrk, kilka kroków w stronę trawersu Malinowa zaczyna się Wisła.
Pan wypytał dokąd zmierzamy - panie szły na Skrzyczne, my na Baranią Górę. Życzył nam dobrej drogi, naszą trasę określił jako piękną i stwierdził, iż wymaga trzech godzin, by dotrzeć do celu. Wiedzieliśmy, że potrwa to dłużej, na robieniu zdjęć trochę nam przecież zejdzie.
Za krzyżem czerwony szlak prowadzi na Malinów. U góry wiało, przestały nas dziwić spotykane co krok wiatrołomy. Połamane leżały nawet szlakowskazy. Stare, spróchniałe nie wytrzymały naporu wiatru. Po zejściu z Malinowa jesteśmy trochę zdezorientowani, już myśleliśmy, że zgubiliśmy szlak. Na szczęście wszystko było w porządku, musieliśmy tylko podejść pod Malinowską Skałę. Następnie za niebieskim szlakiem odbiliśmy w prawo. Zeszliśmy do siodła pod Zielonym Kopcem. Zwracamy uwagę na wyrosłe już trochę świerczki, mają gdzieś po 1,5-2 metry wysokości. Za chwilę szlak będzie prowadził pośród drzew, z pewnością ograniczą widoczność. Dziwią nas te świerki, podobno to one były przyczyną inwazji szkodników w beskidzkich lasach. Choć rosły tu zawsze, to nigdy nie dominowały. Dopiero, gdy zaczęto je sadzić w ilościach ogromnych, zaczęły się problemy. Zobaczymy, co będzie za dziesięć, dwadzieścia lat. W każdym razie góry wyglądały nieco lepiej niż kilka lat temu. Kolejne wzniesienia przed nami, zbliżamy się do tablicy informującej, że jesteśmy na terenie rezerwatu przyrody. Nagle znikąd pojawił się duży, rudy pies. Bardzo się przestraszyłam. Pies na moment przystanął, pewnie też się nas nie spodziewał, i pobiegł w przeciwną stronę. Co on tam robił, wysoko w górach? Nie miał obroży ani kagańca. Jeśli był zdziczały, mógł stanowić realne zagrożenie. Szlak był wypłukany przez wodę, podczas deszczu musiały się tędy przelewać prawdziwe, rwące rzeki. Woda niosła różny materiał – wielkie kamienie, drobne kamyczki, piasek, korzenie pozostałe po wyrębie, kłody drzew. Wokół nic nie jest uprzątnięte. Gdzieniegdzie da się obejść przeszkody, w innych miejscach trzeba było użyć sposobu. Ważne, że się udało i już bez przeszkód dotarliśmy na szczyt. Na wieży grupa młodzieży urządziła sobie punkt wypoczynkowy. Nie spieszyło się im, więc odczekaliśmy trochę, w końcu i my weszliśmy na górę. Młodzież wkrótce powędrowała dalej. Jeśli poszli niebieskim szlakiem, to spotkała ich niemiła niespodzianka. My też nie przeczytaliśmy informacji o zamknięciu tego szlaku z powodu robót leśnych, prowadzonych w okolicach Kaskad Rodła. Przejście podobno jest możliwe, ale na własne ryzyko. Jeśli wiosną nadal będą tam trudne warunki, to zapowiadane są alternatywne rozwiązania, obejścia w innych miejscach. Na wskazanym odcinku zazwyczaj jest mokro, po deszczach idzie się wręcz w błocie. Nie ma chyba sensu pchać się w jeszcze większe bagno.
W drodze powrotnej mijają nas motocykliści. Ciekawe skąd przyjechali, skoro wokół tyle przeszkód? Podejrzewamy, że te wszystkie powalone drzewa pozostawiono celowo, żeby właśnie motorami i kładami tu nie jeżdżono. Z Zielonego Kopca nie wspinaliśmy się już na Malinowską Skałę, w siodle zeszliśmy na trawers prowadzący z Czarnego na Przełęcz Salmopolską. Po godzinie byliśmy przy samochodzie na Białym Krzyżu. Wracamy do domu myśląc o opiekanych sardynkach własnej roboty. To był udany dzień i wspaniała wędrówka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz