Data wędrówki: 7 września
Zaparkowaliśmy w Brennej Bukowej obok karczmy. Kilkaset metrów wyżej znajduje się jeszcze jeden parking, oba są bezpłatne. Idąc w tamtą stronę doszliśmy do początku czerwonego szlaku na Klimczok (1117 m n.p.m.). Najpierw podejście do Przełęczy Karkoszczonka. Nie wstępujemy do Chaty Wuja Toma. Rozejrzeliśmy się tylko, jeszcze kilka zdjęć i ruszamy w drogę, przed nami szlak czerwony – kamienisty i męczący. Gdy w końcu zakręca - wydaje się, że odtąd będzie łatwiej. Łatwo szło się tylko kawałek, a dalej typowo górska ścieżka prowadzi aż do Siodła pod Klimczokiem.
Na nowej mapie widnieje nazwa, której nie słyszeliśmy do tej pory – Przełęcz Kowiorek. W Siodle mnóstwo ludzi, zrezygnowaliśmy z pójścia do schroniska widząc, ile osób tam się kieruje. Usiedliśmy z boku na pieńkach, zjedliśmy coś i po krótkim odpoczynku zaczęliśmy podchodzić pod Klimczok (czarny szlak). Na szczytowej polanie też tłumy opalających się turystów, przyszli prawdopodobnie od Szyndzielni, na którą wjechali kolejką gondolową. Widoki jak zawsze cudowne, ale my nie mamy zbyt wiele czasu. Zerknęliśmy do małego ogródka skalnego i nie zwlekając poszliśmy dalej. Zejście żółtym szlakiem z Klimczoka trochę trwało, następnie było lekkie podejście pod Trzy Kopce (1082 m n.p.m.) i znów cały czas z górki. Łatwy szlak, przyjemny. Ostatnie podejście pod Stołów (1035 m n.p.m.) i schodzimy w kierunku Błatniej (917 m n.p.m.). Hala na Błatniej (na Błotnym) wydaje się jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętaliśmy. Nie dziwi więc, że tu i ówdzie leżą ludzie w trawie, albo idą kilkaset metrów dalej, na jej koniec, na niewielkie wzniesienie. Wszyscy delektują się widokami, dla których warto przychodzić na Błatnią. Jest po prostu pięknie, dla nas to jedno z najpiękniejszych miejsc w Beskidzie Śląskim. Po prawej Bielsko – Biała, Jaworze, Wapienica, zbiornik w Goczałkowicach. Przed nami Wielka Cisowa, za plecami Klimczok i Szyndzielnia. W kotlinie po lewej leży Brenna, a nad nią szczyt dwugarbnego Kotarza. Dalej Równica, Orłowa. Sylwetka Skrzycznego towarzyszyła nam całą drogę, łatwo ją odnaleźć dzięki masztowi na szczycie. Jeszcze chwilę podziwiamy, szukamy znajomych szczytów, wreszcie kierujemy się do schroniska, leżącego nieco poniżej hali (891 m n.p.m.). Tam posiłek, krótki odpoczynek. Rozpytaliśmy też o Szlak Wspomnień, prowadzący do Brennej. Miły pan potwierdził, że szlak jest, że znajdziemy oznakowanie, że bardzo widokowy. Zgodnie z uzyskanymi wskazówkami wróciliśmy w kierunku podejścia na Stołów i rzeczywiście - wkrótce, po prawej stronie, ledwo widoczna ścieżka skręcała w las. Na drzewie ujrzeliśmy wielką czerwoną kropę, a na kolejnym wisiała malutka kapliczka. Początkowo płaska droga szybko zmieniła się w strome zejście. Oznakowań nie widzieliśmy, te czerwone kropy widzieliśmy raz, najwyżej dwa razy i to wszystko. Rozglądaliśmy się uważnie, ale nie dostrzegliśmy nigdzie innych ścieżek, a droga zmieniła się w błotnistą i stromą drogę techniczną. Mieliśmy w zasadzie pewność, że się zgubiliśmy. Wreszcie dojrzeliśmy jakąś ścieżynkę, wyglądała bardziej jak wejście w krzaki, znaków nadal nie było. Po namyśle postanowiliśmy iść dalej jak do tej pory. Droga techniczna wydaje się pewniejszym zejściem na dół. Stromizny i błoto trochę denerwowały, ale wreszcie ujrzeliśmy słupy energetyczne, a na koniec skład drewna. Dosłownie parę metrów w prawo od miejsca, w którym wyszliśmy dostrzegamy biało – czerwone kwadraciki, oznaczające wejście na ów zgubiony, spacerowy szlak. Los bywa dowcipny. Ulicą Lachy Dolne, wśród luksusowych domów, doszliśmy do głównej drogi. Tam skierowaliśmy się w stronę mostu, następnie w lewo i po chwili byliśmy na naszym parkingu. Mimo wszystko trasa nam się podobała, pogoda dopisała, więc jesteśmy zadowoleni z wędrówki. Czasy przejścia mieliśmy niewiele dłuższe niż podają mapy, jedynie z Karkoszczonki szliśmy zdecydowanie za długo.
Na nowej mapie widnieje nazwa, której nie słyszeliśmy do tej pory – Przełęcz Kowiorek. W Siodle mnóstwo ludzi, zrezygnowaliśmy z pójścia do schroniska widząc, ile osób tam się kieruje. Usiedliśmy z boku na pieńkach, zjedliśmy coś i po krótkim odpoczynku zaczęliśmy podchodzić pod Klimczok (czarny szlak). Na szczytowej polanie też tłumy opalających się turystów, przyszli prawdopodobnie od Szyndzielni, na którą wjechali kolejką gondolową. Widoki jak zawsze cudowne, ale my nie mamy zbyt wiele czasu. Zerknęliśmy do małego ogródka skalnego i nie zwlekając poszliśmy dalej. Zejście żółtym szlakiem z Klimczoka trochę trwało, następnie było lekkie podejście pod Trzy Kopce (1082 m n.p.m.) i znów cały czas z górki. Łatwy szlak, przyjemny. Ostatnie podejście pod Stołów (1035 m n.p.m.) i schodzimy w kierunku Błatniej (917 m n.p.m.). Hala na Błatniej (na Błotnym) wydaje się jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętaliśmy. Nie dziwi więc, że tu i ówdzie leżą ludzie w trawie, albo idą kilkaset metrów dalej, na jej koniec, na niewielkie wzniesienie. Wszyscy delektują się widokami, dla których warto przychodzić na Błatnią. Jest po prostu pięknie, dla nas to jedno z najpiękniejszych miejsc w Beskidzie Śląskim. Po prawej Bielsko – Biała, Jaworze, Wapienica, zbiornik w Goczałkowicach. Przed nami Wielka Cisowa, za plecami Klimczok i Szyndzielnia. W kotlinie po lewej leży Brenna, a nad nią szczyt dwugarbnego Kotarza. Dalej Równica, Orłowa. Sylwetka Skrzycznego towarzyszyła nam całą drogę, łatwo ją odnaleźć dzięki masztowi na szczycie. Jeszcze chwilę podziwiamy, szukamy znajomych szczytów, wreszcie kierujemy się do schroniska, leżącego nieco poniżej hali (891 m n.p.m.). Tam posiłek, krótki odpoczynek. Rozpytaliśmy też o Szlak Wspomnień, prowadzący do Brennej. Miły pan potwierdził, że szlak jest, że znajdziemy oznakowanie, że bardzo widokowy. Zgodnie z uzyskanymi wskazówkami wróciliśmy w kierunku podejścia na Stołów i rzeczywiście - wkrótce, po prawej stronie, ledwo widoczna ścieżka skręcała w las. Na drzewie ujrzeliśmy wielką czerwoną kropę, a na kolejnym wisiała malutka kapliczka. Początkowo płaska droga szybko zmieniła się w strome zejście. Oznakowań nie widzieliśmy, te czerwone kropy widzieliśmy raz, najwyżej dwa razy i to wszystko. Rozglądaliśmy się uważnie, ale nie dostrzegliśmy nigdzie innych ścieżek, a droga zmieniła się w błotnistą i stromą drogę techniczną. Mieliśmy w zasadzie pewność, że się zgubiliśmy. Wreszcie dojrzeliśmy jakąś ścieżynkę, wyglądała bardziej jak wejście w krzaki, znaków nadal nie było. Po namyśle postanowiliśmy iść dalej jak do tej pory. Droga techniczna wydaje się pewniejszym zejściem na dół. Stromizny i błoto trochę denerwowały, ale wreszcie ujrzeliśmy słupy energetyczne, a na koniec skład drewna. Dosłownie parę metrów w prawo od miejsca, w którym wyszliśmy dostrzegamy biało – czerwone kwadraciki, oznaczające wejście na ów zgubiony, spacerowy szlak. Los bywa dowcipny. Ulicą Lachy Dolne, wśród luksusowych domów, doszliśmy do głównej drogi. Tam skierowaliśmy się w stronę mostu, następnie w lewo i po chwili byliśmy na naszym parkingu. Mimo wszystko trasa nam się podobała, pogoda dopisała, więc jesteśmy zadowoleni z wędrówki. Czasy przejścia mieliśmy niewiele dłuższe niż podają mapy, jedynie z Karkoszczonki szliśmy zdecydowanie za długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz