Północne wybrzeże Anglii tworzą urwiste, wapienne klify. Czasem wyraźnie białe, częściej wapień ma szary odcień. Dwie piękne zatoki mieliśmy okazję zobaczyć wracając z Whitby. Było to w miejscowości Flamborough. Najpierw pojechaliśmy do Thornwick Bay, następnie do Selwicks Bay (Flamborough Head). Huk spienionej wody, roztrzaskującej się o kredowe skały podczas wichury musi być przerażający.
Przy złej pogodzie krople wody docierają podobno nawet do kawiarenki na szczycie klifu (Thornwick Bay). Bogdan z Markiem zeszli tam na dół, korzystając z odpływu. Kasia też szukała najciekawszych ujęć, a ja z góry, z wnuczkiem, podziwiałam morze i jego dzieło. Przystawaliśmy przy kolejnych ławeczkach i barierkach, na których zamontowano tabliczki ku pamięci bliskich komuś ludzi. Te tabliczki spotykaliśmy także w innych miejscowościach. Usiedliśmy na chwilę, było bardzo zimno, wiało porządnie. Mały zjadł czekoladę, a ja zastanawiałam się, czy to bezpieczne miejsce, tak blisko krawędzi urwiska. Po spacerze na klifach Moheru w Irlandii boję się takich ekstremalnych doświadczeń, zawsze przecież może się to wszystko urwać i runąć razem z nami w dół. Na dodatek zauważam mnóstwo kopczyków kretów, które też jakoś destabilizują teren. Na szczęście Bogdan z Markiem wracają, Kasia też chyba „ustrzeliła” co chciała. Zjadamy pyszną domową szarlotkę i jedziemy dalej, do Selwicks Bay (Flamborough Head).
Przy złej pogodzie krople wody docierają podobno nawet do kawiarenki na szczycie klifu (Thornwick Bay). Bogdan z Markiem zeszli tam na dół, korzystając z odpływu. Kasia też szukała najciekawszych ujęć, a ja z góry, z wnuczkiem, podziwiałam morze i jego dzieło. Przystawaliśmy przy kolejnych ławeczkach i barierkach, na których zamontowano tabliczki ku pamięci bliskich komuś ludzi. Te tabliczki spotykaliśmy także w innych miejscowościach. Usiedliśmy na chwilę, było bardzo zimno, wiało porządnie. Mały zjadł czekoladę, a ja zastanawiałam się, czy to bezpieczne miejsce, tak blisko krawędzi urwiska. Po spacerze na klifach Moheru w Irlandii boję się takich ekstremalnych doświadczeń, zawsze przecież może się to wszystko urwać i runąć razem z nami w dół. Na dodatek zauważam mnóstwo kopczyków kretów, które też jakoś destabilizują teren. Na szczęście Bogdan z Markiem wracają, Kasia też chyba „ustrzeliła” co chciała. Zjadamy pyszną domową szarlotkę i jedziemy dalej, do Selwicks Bay (Flamborough Head).
Tam wita nas stara latarnia, ale już za moment widzimy nową. Ta pierwsza została prawdopodobnie postawiona około roku 1669, ale światło nigdy się na niej nie zapaliło. Taką przynajmniej informację znalazłam, choć ten fakt wydaje się dziwny. To być może najstarsza zachowana latarnia morska w Anglii. 137 lat później wybudowano drugą latarnię. Jej górną część wydłużono w 1925 roku, zautomatyzowano ją zaś w roku 1996. Zatokę na północ od latarni kapitanowie statków i załogi żaglowców nazwali cmentarzyskiem. Nawigacja jest tam bardzo trudna i w promieniu wielu mil, aż do zatoki Thornwick, na dnie leży setki wraków. Klify są tu wysokie, miejscami mają 120 m. Tworzące się w nich zatoczki kuszą turystów, ale mogą też stwarzać zagrożenie podczas przypływu, gdy większa fala odetnie drogę powrotu na schodki. Skały upodobały sobie ptaki, to jedno z największych miejsc lęgowych ptaków morskich w Anglii. Gniazdują tu między innymi alki, głuptaki, mewy, maskonury, wydrzyki, perkozy. W pobliżu na użytkach zielonych rosną orchidee, storczyki, kwiaty przyciągają motyle, występują też nietypowe ćmy. Jesienią można obserwować migrujące ptactwo, które znajduje tutaj mnóstwo pożywienia. Klifowy cypel rozciąga się na blisko 10 km w morze. Cały teren to rezerwat wybrzeża (Flamborough Cliffs Nature Reserwe). Prowadzi się na nim obserwacje ptaków, to także raj dla fotografów.
Drewniane schodki prowadziły na plażę, ktoś nimi schodził, choć pora była dość późna. My postaliśmy tylko na górze, obserwując krajobraz i robiąc zdjęcia. Tu także było zimno, wiało. W wodzie samotna skalna iglica dawała pojęcie o sile fal. Przypomniała mi Irlandię i tamtejsze klify. Wszystko już było pozamykane, a szkoda, bo znalazłam ciekawostkę. Otóż mieszkanka Selwicks Bay (Flamborough Head) dziergała na drutach granatowe swetry, które z powodzeniem sprzedawała. Turyści często rozpytywali o te swetry, wymyślono więc, żeby opracować wg wskazówek owej pani wzór i dać go do wykonania większej liczbie osób. Pomysł chwycił i obecnie te swetry są symbolem miejscowości, produktem wręcz regionalnym. Jeśli ktoś woli samodzielnie taki sweter wykonać, też znajdzie wszystko, co będzie potrzebne – włóczkę, druty i opis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz