czwartek, 4 grudnia 2014

Whitby - lato 2014

W Whitby był odpływ, morze błyskawicznie cofało się coraz dalej. Spojrzenie z góry na port, na ruiny opactwa po drugiej stronie… Musimy tu wrócić, jest przepięknie. Wnuczek gonił fale i cały mokry cieszył się tym krótkim pobytem nad Morzem Północnym. 

Nadmorskie miasteczko otaczają klify, górują nad nim ruiny opactwa świętej Hildy. Cenili ją ówcześni uczeni, władcy i zwykli ludzie. Prawdopodobnie dlatego w Whitby Abbey odbył się synod dotyczący terminu obchodów świąt wielkanocnych (663-664 r.). Opactwo było też inspiracją do sławnej książki „Dracula” (Bram Stoker). To w Whitby urodził się sławny angielski kapitan, badacz i podróżnik, odbywający wyprawy na Arktykę – William Scoresby. W połowie XVIII wieku przybył tu kapitan James Cook, praktykował u bogatego właściciela statków. W mieście znajduje się jego muzeum. My zwiedziliśmy molo, jakiś czas posiedzieliśmy na plaży i jak wszyscy, poszliśmy obowiązkowo na rybę z frytkami – tradycyjny angielski przysmak. 



Gdzieś przeczytałam, że idąc schodkami do opactwa nie ma takiej możliwości, żeby nie usłyszeć liczenia. Bo to oczywiste, że każdy chce sprawdzić, czy tych schodów jest rzeczywiście 199. Nie poszliśmy tam, chcieliśmy jeszcze pojechać do Flamborough, ale kto wie – może kiedyś. Wspomniane opactwo, jak wiele innych, jest swoistą ofiarą działań podjętych przez Henryka VIII. Bogate klasztory, opactwa, były solą w oku króla. Nałożył więc na nie nowe podatki. Kapłani i mnisi zbuntowali się, nie zamierzali płacić. Król przejął więc i sprzedał ich włości, pozwalając przy tym na bezprzykładną grabież i zniszczenie.

W Whitby dzieła zniszczenia dopełnił niemiecki pilot w trakcie II wojny światowej, zrzucając bombę na zachodnie skrzydło. Jeśli chodzi o Draculę – to właśnie tutaj został przywieziony Hrabia z ponurego zamczyska z Transylwanii. Atmosferę horroru nakręca jeszcze mówiąca głowa, trzymana przez bezgłowy korpus – to takie nietypowe zaproszenie na wystawę, w środku jęki i wrzaski. Wyczytałam więcej ciekawostek, ale przecież każdy może sam poszukać. Dodam więc tylko, że miasteczko jest niezwykle urokliwe. Wąskie uliczki, małe sklepiki z widokówkami, z pamiątkami najróżniejszymi, ktoś napisał nawet o mnóstwie słodyczy w każdym sklepiku. Ja ich nie zauważyłam, ale też rozglądałam się za czymś innym, więc może były rzeczywiście. Jest też tak, że w niektóre miejsca trzeba wracać, bo za pierwszym razem po prostu nie dostrzega się wielu rzeczy, choćbyśmy mieli je o krok od siebie. Fisch and chips - autor jakiegoś bloga stwierdził, że kto tego nie jadł, nic nie wie o Królestwie. Nam ryba i frytki smakowały, ale aż taki zachwyt jest chyba lekką przesadą. Pomyślałam nawet, czy aby na pewno Anglicy wiedzą, co dobre. A jedliśmy w jakiejś znanej knajpce, którą promuje Gordon Ramsey. Za to plaża, klify, port, molo, falochrony – to wszystko jest przecudne. Dla chętnych jest w ofercie krótki rejs stateczkiem. 




































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz