Ta wędrówka była dość nieoczekiwana. Początkowo zamierzaliśmy wyjechać na górę kolejką, ostatecznie poszliśmy pieszo. Mieliśmy do wyboru czerwony i zielony szlak. Wybraliśmy ten drugi, biegnący lasem. Nie chcieliśmy iść w pełnym słońcu drogą, chociaż trochę nas ta droga kusiła. Widać ją bowiem z kolejki i już kilka razy rozważaliśmy, by wejść nią na szczyt.
Szlak zielony nie jest szlakiem widokowym, tylko gdzieniegdzie zbliża się do szlaku czerwonego. Jest natomiast dość zróżnicowany. Raz idzie się wąskimi ścieżkami, raz pełną kolein drogą techniczną, bywa stromo, niekiedy zaś szlak wiedzie po całkiem płaskim terenie. W sumie jest przyjemnie i łatwo. Wędrowaliśmy bardzo spokojnie, mimo to zmieściliśmy się w czasach podanych na mapach. Po 20 minutach byliśmy na DĘBOWCU (ok. 530 m n.p.m.), a stamtąd około 1 godziny i 40 minut zajęło nam dojście do schroniska na SZYNDZIELNI (ok. 1001 m n.p.m.). Nie robiliśmy zbyt wielu zdjęć, może dlatego poszło tak sprawnie.
Szlak zielony nie jest szlakiem widokowym, tylko gdzieniegdzie zbliża się do szlaku czerwonego. Jest natomiast dość zróżnicowany. Raz idzie się wąskimi ścieżkami, raz pełną kolein drogą techniczną, bywa stromo, niekiedy zaś szlak wiedzie po całkiem płaskim terenie. W sumie jest przyjemnie i łatwo. Wędrowaliśmy bardzo spokojnie, mimo to zmieściliśmy się w czasach podanych na mapach. Po 20 minutach byliśmy na DĘBOWCU (ok. 530 m n.p.m.), a stamtąd około 1 godziny i 40 minut zajęło nam dojście do schroniska na SZYNDZIELNI (ok. 1001 m n.p.m.). Nie robiliśmy zbyt wielu zdjęć, może dlatego poszło tak sprawnie.
Na DĘBOWCU drewniany kościółek był zamknięty, dopiero gdy wracaliśmy zbierali się tam wierni na nabożeństwo. Za to w pobliskim ośrodku gastronomicznym cały dzień tłok. Tu znajduje się też małe schronisko, całoroczny wyciąg krzesełkowy, tor saneczkowy i plac zabaw dla dzieci.
Wędrując spotkaliśmy ledwie kilka osób, większość szła drogą. Tamtędy podjeżdżali też rowerzyści na swoim super sprzęcie. To dobra trasa, bez stromych odcinków i innych trudności. Na PRZEŁĘCZY DYLÓWKI (720 m n.p.m.) na drzewie wisi mała kapliczka. Spotkaliśmy przy niej modlącą się grupę, może rodzinną. Wracając słyszeliśmy w lesie nabożne śpiewy, chyba przy kapliczce właśnie. Donośny męski głos wyraźnie dominował nad kilkoma głosami kobiet, niósł się po górach. Z czasem cichł, oddalaliśmy się od niego coraz bardziej.
Na
górze tłumy, dosłownie wszędzie. Wejście na wieżę obserwacyjną trochę trwało,
ponieważ bramka wpuszcza tylko 30 osób i trzeba odczekać swoje, aż ktoś zejdzie
na dół. Obsługa, chcąc sprawy nieco przyspieszyć, kierowała ruchem ręcznie.
System na takie sterowanie nie był przygotowany i bramka nie chciała później kilku
osób wypuścić, znów potrzebna była czyjaś interwencja. Jednak warto było swoje
odstać w kolejce i wejść na najwyższą platformę. Widoki są cudne. Może lepiej
podziwiać je w dzień powszedni, gdy turystów jest zdecydowanie mniej. Tłok
utrudniał dokładne przyjrzenie się planszom umieszczonym na barierkach i
porównanie ich bezpośrednio z tym, co widać. Beskid Śląski i Mały poznaliśmy
już dobrze, ale zmiana perspektywy zaburza orientację. Łatwo było nam wskazać
Przegibek, Magurkę Wilkowicką i Czupel. Jezioro Żywieckie też rozpoznajemy
szybko, ale poza tym powinniśmy się jeszcze kilka razy wybrać w Beskid Mały.
Wiemy jak wygląda okolica Równicy i Lipowskiego Gronia, jednak od strony
Szyndzielni dotąd nie przyglądaliśmy się tym szczytom zbyt dokładnie. Czasem
mieliśmy wątpliwości, co widzimy. Babia Góra niezmiennie
porusza nasze serca. Byliśmy na niej dwukrotnie i nadal nas to cieszy. Nie
spodziewaliśmy się wskazania latarni morskiej w Ustce, ale paradoksalnie to
może ułatwiać zapamiętanie położenia pozostałych obiektów z opisu, choćby Zbiornika
Goczałkowickiego. To ten sam kierunek.
Po
raz pierwszy wstąpiliśmy do schroniska. Do tej pory podziwialiśmy je wyłącznie
z zewnątrz, wędrując gdzieś dalej. Zawsze wydawało się nam piękne i monumentalne.
Tym razem też niewiele widzieliśmy w środku obiektu, kolejka do jadalni stała
aż na schodach. Sam parter i klatka schodowa nie zrobiły na nas wrażenia.
W
sklepiku przy wejściu przybiliśmy pieczątkę na widokówkach oraz w małym
informatorze turystycznym, który tam kupiliśmy. Fajna sprawa z tą książeczką.
Wszystkie pieczątki są razem, nie ma obawy, że coś się zgubi. Tylko teraz
musimy ponownie wybrać się do tych wszystkich schronisk, które już dawno
odwiedziliśmy. No chyba, że sobie odpuścimy. Mamy przecież te pieczątki. Tylko
dat nie pisaliśmy dotąd, a szkoda, bo w wędrówkach orientujemy się wyłącznie za
pomocą datowania zdjęć.
Na
szczyt też wybrało się mnóstwo osób, które później wylegiwały się na stoku
Szyndzielni w ciepłym majowym słońcu. My ruszyliśmy w drogę powrotną,
zapatrzeni w daleki zarys platformy widokowej. Już na końcówce wędrówki
dojrzeliśmy wśród listowia przesuwające się cicho gondole. Wyglądały jak wielkie
oczy lub czarno - żółte bąki.
Źródło:
Tomasz Biesik. Schroniska górskie Beskidu Małego, Śląskiego, Żywieckiego, Makowskiego, Wyspowego, Gorców, Pienin i Beskidu Sądeckiego. Informator turystyczny. Wydawnictwo LOGOS Agnieszka Korzec – Biesik, Bielsko-Biała 2015.
Tomasz Biesik. Schroniska górskie Beskidu Małego, Śląskiego, Żywieckiego, Makowskiego, Wyspowego, Gorców, Pienin i Beskidu Sądeckiego. Informator turystyczny. Wydawnictwo LOGOS Agnieszka Korzec – Biesik, Bielsko-Biała 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz