wtorek, 6 września 2016

Rysianka 2016

Data: 26.08.2016 r. 


Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy w Żabnicy Skałce. Stamtąd wyruszyliśmy szlakiem widokowych hal. Główne hale to Boracza, Redykalna, Lipowska, Rysianka, Pawlusia. Szlak prowadził poniżej wierzchołków, gdzie widoczności nic nie przysłaniało. A ponieważ pogoda nam dopisała, to i popatrzeć było na co.



Ze Skałki długo idzie się betonową drogą, dnem wąwozu, wzdłuż potoku Studziańskiego. Minęliśmy drewniany kościółek. To w zasadzie kapliczka, pod wezwaniem NMP Nieustającej Pomocy. Latem odprawia się w niej niedzielne msze, udzielane są śluby. Droga skręca gdzieś ku domom, a my wspinaliśmy się dość stromą, kamienistą ścieżką. Dopiero stamtąd można było coś dojrzeć w oddali. Jeszcze tylko przejście przez las i już prawie byliśmy na Hali Boraczej (860 m n.p.m.), leżącej w siodle przełęczy, pomiędzy Prusowem (1010 m n.p.m.) a Redykalnym Wierchem (1144 m n.p.m.). Kiedyś na tej hali uprawiano ziemniaki i owies. Podobno z pól usunięto mnóstwo kamieni, które do dzisiaj można zobaczyć ułożone w kupki, najczęściej pod jarzębinami. Hala przez lata całe zarastała, ale od jakiegoś czasu pasą się tu owce.


Hala Boracza została objęta unijnym programem Owca plus. We wrześniu ma się tu odbyć kolejny już łosod, wielka impreza związana z jesiennym spędem owiec z hal (jesienny redyk). Nie wiadomo dlaczego nazwę piszą przez podwójne s, skoro nawet na stronie programu owcaplus.pl znajduje się zapis: (…) Na św. Michała następuje podsumowanie wypasu i osod, czyli rozłączenie owiec. Jeśli jest osod, to idąc tym tropem powinien być łosod. Nie inaczej. Dlatego ja z premedytacją tego drugiego s nie napisałam.

Program Owca plus wymyślono w naszym województwie po to, by chronić unikatowe środowisko naturalne oraz dziedzictwo kulturowe Beskidów i Jury Krakowsko – Częstochowskiej. Wypas owiec ma zapobiec zarastaniu górskich hal i jurajskich muraw. Okazało się, że bez owiec pojawiają się tam rośliny, których dotąd na łąkach nie było, zanikają rodzime gatunki. Ważnym aspektem programu jest też aktywizacja ludzi, ponowny rozwój rzemiosła i przetwórstwa związanego z gospodarką pasterską. Działania proekologiczne, dbałość o dziedzictwo kulturowe i zrównoważony rozwój są istotą postanowień Konwencji Karpackiej. Konwencja ta dotyczy współpracy narodów w wymienionych zakresach. Przejawem takiej współpracy jest między innymi wspólny, ponadnarodowy wypas owiec. Górale wędrują ze stadami tradycyjnymi szlakami karpackich pasterzy lub wyznaczają nowe trasy.


Kapliczka pod wezwaniem NMP Nieustającej Pomocy.





Schronisko stoi na wzniesieniu po prawej. Tam przywitała nas Matka Boża z Hali Boraczej, opiekunka turystów. Sam budynek przypomina raczej blok z drewnianą okładziną. Na zewnątrz są stoliki, ławy, można odpocząć i podziwiać całe pasmo, na które się wybieraliśmy. Trochę posiedzieliśmy, zrobiliśmy zdjęcia i już mieliśmy iść dalej, gdy ujrzeliśmy sporą grupę podchodzącą w naszym kierunku. To kolonia z Milówki, jak powiedziała nam jedna z opiekunek. Niektóre dzieci z daleka wołały dzień dobry. To miłe. Zerknęliśmy jeszcze za siebie na Ochodzitą i ruszyliśmy w stronę Redykalnego Wierchu.



Schronisko znajduje się na tym wzniesieniu. Za nim Prusów, ograniczający z jednej strony przełęcz.



Na wprost widok na Romankę.

Od lewej: Przełęcz Pawlusia, Rysianka. Trochę w prawo od środka: Lipowski Wierch (Lipowska).

To wzniesienie na wprost na mapach nie ma nazwy. Na lewo częściowo widoczny Redykalny Wierch.




W miejscu rozejścia się szlaków przystanęliśmy na chwilę, pogadaliśmy z wędrującą rodziną. Małżeństwo z dwójką chłopców szło na Halę Boraczą aż z Krawców Wierchu, nocowali na Rysiance. My zamierzaliśmy iść zielonym szlakiem, ale zmieniliśmy plany. Poszliśmy szlakiem czarnym w stronę Hali Redykalnej (1060 m n.p.m.), leżącej poniżej wierzchołka Redykalnego Wierchu (1146 m n.p.m.). Stamtąd żółty szlak prowadzi dalej. Na wspomnianym zielonym szlaku podobno pod koniec jest ostre podejście, kiedyś ktoś pisał o osuwiskach. Po Pilsku ostre podejścia nam nie straszne, chcieliśmy jednak wiedzieć, co jest po drugiej stronie tych gór.


Koszar czyli przenośna zagroda dla owiec.


Od lewej: Przełęcz Pawlusia i kolejno wierchy - Rysianka, Lipowski (na środku), Boraczy (całkiem z prawej).







Wyruszyliśmy z tej doliny po lewej.




Na Hali Redykalnej (1060 m n.p.m.) owiec nie było, nie wiemy gdzie się pasły w tym roku. Nie przyszło nam do głowy rozpytać o nie w schronisku, bo też o tych owcach jeszcze nie wiedzieliśmy. Cały czas podziwialiśmy, podziwialiśmy, podziwialiśmy… Musimy nosić ze sobą jakąś książeczkę z panoramami, żeby te wszystkie wierchy ogarnąć. Ale rozpoznajemy ich coraz więcej.







Zamglona Mała Fatra  na ostatnim planie. 
Przed nią na środku Świtkówka (trójkątny szczyt) i w prawo od niej Wielka Rycerzowa, Mała Rycerzowa, Muńcuł.




W dali od lewej Tatry.

Już widać Pilsko  (z lewej) i Mechy (na środku).

Wreszcie dojrzeliśmy schronisko na Hali Lipowskiej (1290 m n.p.m.). Ładne, ukwiecone, obejście czyściutkie, schodki i otwarte drzwi zapraszały do środka. Weszliśmy kupić tradycyjnie jakieś widokówki, przybić pieczątkę. Dokupiliśmy jeszcze nowe wydanie z panoramami Beskidów. Usiedliśmy na chwilę przed schroniskiem, to takie urokliwe miejsce. Schronisko zostało wybudowane przez Niemców w okresie międzywojennym. Na jego budowę nie zgadzało się PTT i wykorzystując rozpoczęte już przez kogoś innego prace, postawiło swoje schronisko na Rysiance. Oba obiekty nie ucierpiały w czasie wojny. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych schronisko na Hali Lipowskiej zmodernizowano, pozostawiając ze starego budynku tylko podpiwniczenie. W 2011 roku obiekt wygrał konkurs na najlepsze schronisko górskie. O czymś to świadczy.












Po piętnastu minutach byliśmy na Hali Rysianka (1290 m n.p.m.). Kto nie zna, koniecznie musi tam pójść. Widoki są przecudne. Nas zaskoczyła pozorna bliskość Pilska i Romanki. Schronisko też może się podobać, zadbane otoczenie emanuje spokojem. A na polanach trzeba się po prostu rozłożyć i leżeć, albo siedzieć, podziwiać, pstrykać fotki. Zachwycać się. Babia Góra jak zwykle piękna… i Tatry… i… Oj, było tego, było… Schronisko powstało w wyniku rozbudowy domu, który nielegalnie próbował postawić niejaki Gustaw Pustelnik, podejrzewany o sprzyjanie Niemcom. Przebudowie sprzeciwiała się organizacja Beskidenverein, mająca swoje schronisko na Hali Lipowskiej. W czasie wojny budynek był bazą dla żołnierzy niemieckich, Polacy przejęli go ostatecznie w 1955 roku.


Najdalszy plan: Po lewej Tatry Bielskie, Wysokie, Zachodnie. 
Na środku Tatry Niżne. Z prawej trójkątny czubek to Wielki Chocz.

Po lewej Pilsko, poniżej Palenica, Trzy Kopce. Po prawej Mechy, a poniżej Minčol.

Ostatni plan na środku: Wielki Chocz.
Poniżej (ciemny pas), bliżej prawej strony: Gruba Buczyna i Krawców Wierch.







Babia Góra (Diablak) i Mała Babia Góra (Cyl). 








Początek zielonego szlaku do Żabnicy Skałki gdzieś się zgubił, drogę pokazała nam jedna z pań, zbierających tu jagody. Ależ miały tych wiaderek nazbieranych! Parkowały samochodem na polu namiotowym. Szkoda, że nie uprzedziła, co nas czeka po drodze. Do przełęczy szło się dobrze, na pięknej Hali Pawlusiej postaliśmy nawet chwilę. Romanka cały czas nas czarowała, kusiła. Była tak blisko, jednak odpuściliśmy ją sobie, nie zdążylibyśmy przed zmrokiem zejść do doliny. Szczyt Romanki jest zarośnięty, chroni się tam starą puszczę karpacką, stare świerki mające 100-200 lat. Ciekawe, na ile realne jest na niej zagrożenie ze strony niedźwiedzi? Idąc wypatrzyliśmy poprzez przebłyski słońca Skrzyczne i Baranią Górę. Więcej górek było widać, ale nie rozglądaliśmy się za wiele, patrząc raczej pod nogi.




Na wprost: Hala Łyśniowska na Martoszce.
Czasem uważa się, iż Martoszka nie jest oddzielnym szczytem tylko wybrzuszeniem na Romance. 

W dali: Babia Góra, Mała Babia Góra, Polica i Mosorny Groń (jaśniejsze po lewej), a dalej Mędralowa i Magurka.



Były też dorodne, słodkie jeżyny, ale jakoś żadne z nas nie zrobiło zdjęcia.






Ostatni plan od lewej: Barania Góra. Trochę w prawo od środka: zamglone Skrzyczne. 

Za świerkiem niemal na środku: Barania Góra. W prawo przy brzegu: Skrzyczne. 


A dalej im niżej, tym gorzej. Wydawało się, że wąską, zarośniętą ścieżką prawie nikt nie chodzi. Trzeba uważać, z boku rosną młode drzewka, jest bardzo stromo. Wszędzie kamienie lub korzenie, albo wszystko razem. Często kamienie są śliskie, szlak jest mokry na długich odcinkach. Po deszczu będzie niewesoło. Łatwiej idzie się dopóki ścieżka trawersuje zbocze, albo gdy chwilami robi się nieco szersza. Zazwyczaj jednak stromo opada w dół wśród kamieni i nie da się iść szybko. Gdy szarzeje można nie zauważyć, że szlak niespodziewanie skręca w prawo. Nawet gdy pojawia się coś w rodzaju twardej drogi technicznej, to koleiny po bokach są wymyte przez wodę na sporą głębokość. Iść trzeba środkiem. Słysząc szum wodospadu nie robiliśmy sobie nadziei na koniec udręki. Niestety było już za ciemno na robienie zdjęć. Gdy wreszcie doszliśmy do szutrowej drogi, szlak prowadził dalej przez las. Na szczęście nie trwało to już długo. Czekało nas jeszcze dojście asfaltem do Skałki, wzdłuż potoku o nazwie Zimna Roztoka.


Obiektywnie rzecz oceniając szlak zielony jest do przejścia nawet dla trochę mniej sprawnych kondycyjnie, trzeba po prostu bardziej uważać, chodzić wolniej i nie zapuszczać się tam po zmroku. Natomiast idzie się nim wieki całe i przychodzi taki moment, że ma się już tego szlaku dosyć. Doświadczenie uczy, że podchodzenie do góry może być łatwiejsze. Szliśmy tędy po raz pierwszy i szczerze mówiąc na razie nie myślimy o sprawdzeniu naszych możliwości na podejściu.
















Taką drogą długo idzie się w ciemnym lesie. Oczywiście stromo z górki, czego na zdjęciu nie widać.


W dolinie zaciekawiły nas kapliczki, były przy płocie każdego domu. Co jedna, to ładniejsza. Każda dość spora, żeby ją było dobrze widać, w każdej drewniane świątki. Nie robiliśmy zdjęć, żeby się ludzie nie obrazili, a nie było kogo spytać o zgodę. Sądziliśmy, że na tej ulicy mieszka jakiś artysta rzeźbiarz, bo w jednym z domów urządzono wręcz wystawę prac, być może był tu także warsztat. Rzeźby prezentowano nawet przy płocie nadleśnictwa. To swoisty ewenement, że tyle osób postanowiło w podobny sposób ozdobić swoje domostwa. Kapliczki wyróżniają tę społeczność, jednoczą ją także zapewne.

Okazuje się, że wspomniany dom jest własnością architekta Wojciecha Opani. Ludzie nazywają chałupę Opaniówka, a mieści się w niej Plenerowa Galeria Rzeźby. Co roku organizuje się w Opaniówce plenery i poplenerowe wernisaże. Doktor Opania gromadzi dzieła profesjonalnych artystów, znajomych, rodziny i swoje, prezentując je wprost na podwórku czy wzdłuż ulicy. Młodzi ludzie chętnie uczestniczą w warsztatach, traktując je jako przygotowanie do studiów. Pod wpływem galerii mieszkańcy Żabnicy sami wzięli się za artystyczne rzemiosło, próbując swych sił w rzeźbie czy w rysunku. Nie wiemy czyje świątki umieścili w przydomowych kapliczkach. Nam spodobała się także jarzębinowa szopka. Nie wiadomo czy się baldachy jarzębiny suszyły na jej ścianach, czy to taka ozdoba miała być, ale ciekawie wyglądało. 



Na parkingu stały już tylko trzy auta. Przebraliśmy buty i ruszyliśmy do domu. Było ciemno, gdy dotarliśmy na miejsce. To była kolejna piękna wędrówka. Musimy pomyśleć o powtórnym przejściu trasy na Rysiankę jesienią lub nawet zimą. Byłoby wspaniale.












Źródło: 

Artykuł Ewy Furtak: Niezwykła galeria działa w Żabnicy. wyborcza.pl/katowice









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz