Tegoroczne lato jest wyjątkowo gorące. Przy takich temperaturach nie myśleliśmy o wędrówkach. Upały wreszcie trochę odpuściły, ruszyliśmy więc ponownie w Góry Zasolskie (Beskid Andrychowski). To rozleglejsza część Beskidu Małego. Tam, nad Jeziorem Międzybrodzkim czekał na nas Żar (761 m n.p.m.).
Byliśmy już kiedyś na
Żarze. Wyjechaliśmy kolejką do góry, a pieszo zeszliśmy trasą narciarską. Tym
razem miało być inaczej. Wyruszyliśmy czerwonym
szlakiem od zapory Porąbka. Samochód
zostawiliśmy na niewielkim parkingu przy skrzyżowaniu (nad rzeką), zakazu tam
nie ma. Po przejściu zapory trzeba skręcić w prawo i jakieś 2 km idzie się ulicą
pomiędzy zabudowaniami. Oprócz domów zamieszkiwanych przez cały rok mnóstwo tu
letniskowych chat, nad wodą cumują żaglówki (ośrodek żeglarski). Miejsce jest wyjątkowo urokliwe.
Kilka lat temu, po
ulewach, mieszkańcy przysiółków borykali się ze skutkami osuwisk. Ich ślady
do dzisiaj są dostrzegalne. Podobno od półwiecza należało się liczyć z takim
zagrożeniem. Co zainicjowało osuwanie
się ziemi? Trudno powiedzieć. Mieszkańcy wskazują na nową drogę techniczną,
która ich zdaniem zaburzyła odpływ wody ze zbocza. Leśnicy broniąc się twierdzą, iż drogę tylko
naprawili. Skoro jednak problem istniał zanim zrobiono remont, to co lata temu
naruszyło strukturę gruntu? Czyżby stało się to w czasie budowy elektrowni?
Znak na drzewie
informuje gdzie skręcić na Żar. Nie ma mowy o pomyłce, cały szlak jest bardzo
dobrze oznakowany. Tu zaczyna się mordęga, taka najprawdziwsza. Od samego
początku aż do końca idzie się ostro pod górę. Czasem szlak jest łagodniejszy,
zdarzają się nawet wypłaszczenia, ale to tylko chwilowa pociecha. Góra nie
odpuszcza i testuje naszą kondycję coraz intensywniej. Wspomniana wcześniej
droga techniczna sprawdza się doskonale, choć, jak to w górach, jest kamienista.
W którymś momencie dostrzegliśmy czerwony rozklekotany samochód terenowy. Mijał
nas wiele razy. Z góry zawsze jechał pusty, pod górę wywoził paralotniarzy. Gdzieś
po drodze odbijał w bok, widocznie dalej szlak był zbyt stromy. Tylko raz jakiś
nieszczęśnik z ogromnym pakunkiem na plecach pędził pod górę znacząc kamienie kroplami
potu. Może się nie dogadali.
Przy słupach energetycznych widać już maszt
na szczycie. Niby jest tuż tuż, niedaleko. Tak naprawdę mamy za sobą niewiele
ponad połowę drogi, licząc od zapory. Ławeczki pod słupem zapraszały, było
jednak za gorąco na postój w pełnym słońcu. Mimo wszystko warto tu posiedzieć
chwilę, choć to brzęczenie drutów może trochę przerażać. Dalej było jeszcze
bardziej stromo niż dotychczas. Co chwila słyszeliśmy jakieś głosy, początkowo
nie wiedzieliśmy skąd dochodzą. A to paralotniarze urządzali sobie pogaduchy nad
naszymi głowami. Niestety, zasłaniały ich korony drzew.
Wreszcie wyszliśmy z
lasu, zostało podejść do toru saneczkowego. Na szczycie chwilę podziwialiśmy panoramę,
zrobiliśmy parę zdjęć i ruszyliśmy dalej. Naszym celem była Kiczera, położona za zbiornikiem wodnym.
Czerwony szlak ze
szczytu prowadzi kawałek asfaltową drogą, dalej wiedzie ścieżką wzdłuż
ogrodzenia zbiornika. Idąc podziwialiśmy nadludzką siłę rowerzystów
podjeżdżających pod górę. Przy kapliczce
zwątpiliśmy. Sądziliśmy, że jesteśmy na miejscu, ale nic nie było
widać, wszędzie rosły drzewa. A zależało nam na zrobieniu zdjęcia zbiornika. Zastanawialiśmy
się czy jednak nie popełniliśmy pomyłki. Rzeczywiście tak się stało. Powód był
prozaiczny – nie spojrzeliśmy ponownie na mapę. Wszystko się wyjaśniło i poszliśmy
dalej.
Kiczera (827
m n.p.m.) jest nieco wyższa od Żaru. To może 50 minut dodatkowego marszu, z
łagodnym podejściem na koniec. Już z daleka widać ludzi na maleńkiej, złotej polance.
Zachwyciło nas to, co ujrzeliśmy, gdy i my tam dotarliśmy. Dopiero z tej
perspektywy zbiornik ukazuje rzeczywiste rozmiary, widać skalę ingerencji w otoczenie,
ogrom ludzkiej myśli technicznej i możliwości wykonawczych. Wszystko robi
wrażenie.
Elektrownia
Porąbka-Żar powstała pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku.
Taki pomysł zrodził się dużo wcześniej, już przy okazji budowy zapory w Porąbce
(lata przedwojenne). Wskazywano na możliwość wykorzystania Jeziora
Międzybrodzkiego oraz korzystne warunki do zbudowania blisko siebie kolejnych
zbiorników i uzyskanie dzięki temu dużego spadu wody (440 m). Plany
zrealizowano. Dla potrzeb elektrowni na szczycie Żaru zbudowano zbiornik w kształcie deltoidu. Jego
długość wynosi około 650 m, szerokość około 250 m. Zbiornik stanowi górne ujęcie wody. Do elektrowni woda
spada dwiema nachylonymi pod kątem 36° sztolniami, długość każdej z nich wynosi
872 m. Na dole sztolnie rozdwajają się jeszcze, tworząc sztolnie turbinowe.
Później znów się łączą w jedną sztolnię odpływową o średnicy 6 m. Zbiornikiem dolnym jest Jezioro
Międzybrodzkie, z niego czerpie się wodę dostarczaną na szczyt. Poziom wody w
jeziorze jest regulowany i co jakiś czas jest ona spuszczana. Sygnalizuje to skutecznie
sygnał dźwiękowy. Słychać go nawet na górze. Kto akurat jest w pobliżu biegnie
pod płot obserwować spływającą wodę. My chwilę obserwowaliśmy wszystko z
samochodu, ale wody nie spływało wiele i pojechaliśmy do domu. Energia wyprodukowana
w elektrowni przesyłana jest napowietrznymi liniami do rozdzielni. To te biało-czerwone
słupy widoczne wszędzie. (źródło: Wikipedia)
Kilkanaście metrów wyżej
stoi osłonięta wiata. Wielu wędrowców przenocowało w niej bezpiecznie. A i bez
noclegu można urządzić tu sobie ognisko czy grilla.
Wracaliśmy tą samą
trasą. Chwilę zatrzymaliśmy się na Żarze i dopiero przy słupach wysokiego
napięcia zrobiliśmy dłuższy odpoczynek. Tam spotkaliśmy dwie młode dziewczyny
zamierzające przejść Mały Szlak
Beskidzki. Przed nocą chciały dotrzeć na Potrójną. Daleko, może im się jednak udało. Schodziliśmy cały czas
wyjątkowo ostrożnie. Podczas deszczu ta stroma, techniczna droga na pewno jest śliska i niebezpieczna.
Wreszcie wróciliśmy nad
zaporę. Jak na nas tempo mieliśmy do przyjęcia, biorąc pod uwagę stopień
trudności szlaku. Ciepłe, zachodzące słońce odbijało się w wodach jeziora.
Migoczące refleksy światła cieszyły oczy. Jesteśmy bardzo zadowoleni z
wędrówki. Byłoby fajnie przejść się tym szlakiem jesienią, ale czy dalibyśmy
radę znów się tak męczyć? Kto wie, no przecież nie było ekstremalnie ciężko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz