niedziela, 21 października 2018

Żar i Kiczera – czerwony szlak 2018

Data: 18.08.2018 r.
 
Tegoroczne lato jest wyjątkowo gorące. Przy takich temperaturach nie myśleliśmy o wędrówkach. Upały wreszcie trochę odpuściły, ruszyliśmy więc ponownie w  Góry Zasolskie (Beskid Andrychowski). To rozleglejsza część Beskidu Małego. Tam, nad Jeziorem Międzybrodzkim czekał na nas Żar (761 m n.p.m.).



Byliśmy już kiedyś na Żarze. Wyjechaliśmy kolejką do góry, a pieszo zeszliśmy trasą narciarską. Tym razem miało być inaczej. Wyruszyliśmy czerwonym szlakiem od zapory Porąbka. Samochód zostawiliśmy na niewielkim parkingu przy skrzyżowaniu (nad rzeką), zakazu tam nie ma. Po przejściu zapory trzeba skręcić w prawo i jakieś 2 km idzie się ulicą pomiędzy zabudowaniami. Oprócz domów zamieszkiwanych przez cały rok mnóstwo tu letniskowych chat, nad wodą cumują żaglówki (ośrodek żeglarski). Miejsce jest wyjątkowo urokliwe.

Kilka lat temu, po ulewach, mieszkańcy przysiółków borykali się ze skutkami osuwisk. Ich ślady do dzisiaj są dostrzegalne. Podobno od półwiecza należało się liczyć z takim zagrożeniem.  Co zainicjowało osuwanie się ziemi? Trudno powiedzieć. Mieszkańcy wskazują na nową drogę techniczną, która ich zdaniem zaburzyła odpływ wody ze zbocza.  Leśnicy broniąc się twierdzą, iż drogę tylko naprawili. Skoro jednak problem istniał zanim zrobiono remont, to co lata temu naruszyło strukturę gruntu? Czyżby stało się to w czasie budowy elektrowni?
 










Znak na drzewie informuje gdzie skręcić na Żar. Nie ma mowy o pomyłce, cały szlak jest bardzo dobrze oznakowany. Tu zaczyna się mordęga, taka najprawdziwsza. Od samego początku aż do końca idzie się ostro pod górę. Czasem szlak jest łagodniejszy, zdarzają się nawet wypłaszczenia, ale to tylko chwilowa pociecha. Góra nie odpuszcza i testuje naszą kondycję coraz intensywniej. Wspomniana wcześniej droga techniczna sprawdza się doskonale, choć, jak to w górach, jest kamienista. W którymś momencie dostrzegliśmy czerwony rozklekotany samochód terenowy. Mijał nas wiele razy. Z góry zawsze jechał pusty, pod górę wywoził paralotniarzy. Gdzieś po drodze odbijał w bok, widocznie dalej szlak był zbyt stromy. Tylko raz jakiś nieszczęśnik z ogromnym pakunkiem na plecach pędził pod górę znacząc kamienie kroplami potu. Może się nie dogadali.
 






Przy słupach energetycznych widać już maszt na szczycie. Niby jest tuż tuż, niedaleko. Tak naprawdę mamy za sobą niewiele ponad połowę drogi, licząc od zapory. Ławeczki pod słupem zapraszały, było jednak za gorąco na postój w pełnym słońcu. Mimo wszystko warto tu posiedzieć chwilę, choć to brzęczenie drutów może trochę przerażać. Dalej było jeszcze bardziej stromo niż dotychczas. Co chwila słyszeliśmy jakieś głosy, początkowo nie wiedzieliśmy skąd dochodzą. A to paralotniarze urządzali sobie pogaduchy nad naszymi głowami. Niestety, zasłaniały ich korony drzew.











Wreszcie wyszliśmy z lasu, zostało podejść do toru saneczkowego. Na szczycie chwilę podziwialiśmy panoramę, zrobiliśmy parę zdjęć i ruszyliśmy dalej. Naszym celem była Kiczera, położona za zbiornikiem wodnym.
 











Czerwony szlak ze szczytu prowadzi kawałek asfaltową drogą, dalej wiedzie ścieżką wzdłuż ogrodzenia zbiornika. Idąc podziwialiśmy nadludzką siłę rowerzystów podjeżdżających pod górę. Przy kapliczce zwątpiliśmy. Sądziliśmy, że jesteśmy na miejscu, ale nic nie było widać, wszędzie rosły drzewa. A zależało nam na zrobieniu zdjęcia zbiornika. Zastanawialiśmy się czy jednak nie popełniliśmy pomyłki. Rzeczywiście tak się stało. Powód był prozaiczny – nie spojrzeliśmy ponownie na mapę. Wszystko się wyjaśniło i poszliśmy dalej.
 









Kiczera (827 m n.p.m.) jest nieco wyższa od Żaru. To może 50 minut dodatkowego marszu, z łagodnym podejściem na koniec. Już z daleka widać ludzi na maleńkiej, złotej polance. Zachwyciło nas to, co ujrzeliśmy, gdy i my tam dotarliśmy. Dopiero z tej perspektywy zbiornik ukazuje rzeczywiste rozmiary, widać skalę ingerencji w otoczenie, ogrom ludzkiej myśli technicznej i możliwości wykonawczych. Wszystko robi wrażenie.
 
Elektrownia Porąbka-Żar powstała pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Taki pomysł zrodził się dużo wcześniej, już przy okazji budowy zapory w Porąbce (lata przedwojenne). Wskazywano na możliwość wykorzystania Jeziora Międzybrodzkiego oraz korzystne warunki do zbudowania blisko siebie kolejnych zbiorników i uzyskanie dzięki temu dużego spadu wody (440 m). Plany zrealizowano. Dla potrzeb elektrowni na szczycie Żaru zbudowano zbiornik w kształcie deltoidu. Jego długość wynosi około 650 m, szerokość około 250 m. Zbiornik stanowi górne ujęcie wody. Do elektrowni woda spada dwiema nachylonymi pod kątem 36° sztolniami, długość każdej z nich wynosi 872 m. Na dole sztolnie rozdwajają się jeszcze, tworząc sztolnie turbinowe. Później znów się łączą w jedną sztolnię odpływową o średnicy 6 m. Zbiornikiem dolnym jest Jezioro Międzybrodzkie, z niego czerpie się wodę dostarczaną na szczyt. Poziom wody w jeziorze jest regulowany i co jakiś czas jest ona spuszczana. Sygnalizuje to skutecznie sygnał dźwiękowy. Słychać go nawet na górze. Kto akurat jest w pobliżu biegnie pod płot obserwować spływającą wodę. My chwilę obserwowaliśmy wszystko z samochodu, ale wody nie spływało wiele i pojechaliśmy do domu. Energia wyprodukowana w elektrowni przesyłana jest napowietrznymi liniami do rozdzielni. To te biało-czerwone słupy widoczne wszędzie. (źródło: Wikipedia)






Kilkanaście metrów wyżej stoi osłonięta wiata. Wielu wędrowców przenocowało w niej bezpiecznie. A i bez noclegu można urządzić tu sobie ognisko czy grilla.
 



Wracaliśmy tą samą trasą. Chwilę zatrzymaliśmy się na Żarze i dopiero przy słupach wysokiego napięcia zrobiliśmy dłuższy odpoczynek. Tam spotkaliśmy dwie młode dziewczyny zamierzające przejść Mały Szlak Beskidzki. Przed nocą chciały dotrzeć na Potrójną. Daleko, może im się jednak udało. Schodziliśmy cały czas wyjątkowo ostrożnie. Podczas deszczu ta stroma, techniczna droga na pewno jest  śliska i niebezpieczna.

Wreszcie wróciliśmy nad zaporę. Jak na nas tempo mieliśmy do przyjęcia, biorąc pod uwagę stopień trudności szlaku. Ciepłe, zachodzące słońce odbijało się w wodach jeziora. Migoczące refleksy światła cieszyły oczy. Jesteśmy bardzo zadowoleni z wędrówki. Byłoby fajnie przejść się tym szlakiem jesienią, ale czy dalibyśmy radę znów się tak męczyć? Kto wie, no przecież nie było ekstremalnie ciężko.






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz